Celem awans, marzeniem ćwierćfinał z USA

Rozmawia Michał Bondyra
 
W 1967 r. w Londynie uruchomiono pierwszy na świecie bankomat, papież Paweł VI pielgrzymował do Portugalii, a The Beatles i The Rolling Stones wydawali swoje płyty. Wtedy też pierwszy i ostatni jak dotąd raz polscy koszykarze grali na mistrzostwach świata, pokonując w debiucie Portoryko. Minął szmat czasu…
– To prawda, szmat czasu, bo to ponad pół wieku i technologiczna przepaść. Cieszymy się z tego awansu i obyśmy nie musieli ponownie czekać tak długo na kolejny.
 
Kiedy zacząłeś wierzyć, że będziecie rezerwować bilety do Pekinu w roli uczestnika mundialu?
– Droga do mistrzostw bardzo się skróciła po przedostatnim okienku. Nasze wygrane z Włochami i Holandią i wyniki innych meczów w grupie spowodowały, że w ostatnim oknie reprezentacyjnym musieliśmy wygrać jedno z dwóch spotkań, by mieć pewny awans. Spojrzeliśmy na tę tabelę i wtedy naprawdę zaczęliśmy wierzyć, że ta droga dla nas zakończy się dużym sukcesem.
 
Kluczem uchylającym drzwi do mundialu był wygrany u siebie mecz z Chorwatami.
– Na pewno. Chorwacja do Ergo Areny przyjeżdżała naszpikowana gwiazdami. W składzie mieli czterech graczy z NBA, poza tym kilku z Euroligi. Co tu dużo mówić, CV mieli od nas lepsze. W stosunku do nas nie było dużych oczekiwań, a okazało się, że można z nimi skutecznie powalczyć. Zwycięstwo nad nimi dało nam dużego kopa, bo uświadomiliśmy sobie, że koszykarski świat nie jest tak daleko, jak nam się wydawało...

więcej w kwietniowym numerze "KnC - Króluj nam Chryste"
Michał Bondyra
 
fot. Andrzej Romański/PZKosz