Nasza rozmowa
Nasza rozmowa
Hołowczyc: Będąc ministrantem, łatwiej stać się silnym i prawym człowiekiem
Autor: Michał Bondyra
Krzysztofa Hołowczyca żadnemu dużemu, ale i pewnie małemu facetowi specjalnie przedstawiać nie trzeba. Legenda rajdów samochodowych, trzeci zawodnik jednego z Dakarów, zdobywca Pucharu Świata w rajdach terenowych, rajdowy mistrzostw Europy, trzykrotny mistrz Polski. Nam opowiedział o honorze, odwadze, pokorze i Bogu. No i o rodzinie wyznaczającej sens jego istnienia. Nie zabrakło czegoś ekstra dla ministrantów…
W stulecie odzyskania przez Polskę niepodległości nie sposób nie zapytać o Ojczyznę. Czym dziś dla Pana jest patriotyzm?
– Jestem wychowany na bohaterach romantycznych, patriotycznych, zawsze marzyłem o tym, że będę mógł komuś uratować życie, poprowadzić armię i zwyciężyć na jej czele za Ojczyznę. Jeżdżąc w rajdach i dość często wygrywając, zawsze z dumą podnosiłem flagę Polski w górę, to były takie moje małe zwycięstwa dla Ojczyzny. Ale patriotyzm to także uczciwe życie i codzienna rzetelna praca, wychowanie dzieci na porządnych, prawych ludzi. To pomoc potrzebującym.
A gdyby przyszło się bić o Polskę z bronią w ręku, to co by zrobił Krzysztof Hołowczyc?
– Stanąłbym i walczył. Zresztą muszę wyznać, że strzelectwo to moja wielka pasja. Śmiem twierdzić, że dość dobrze umiem posługiwać się bronią.
Facet z krwi i kości potrafi też płakać, przyznać się do błędu, pokazać słabość?
– Taką sytuacją słabości i łez w oczach był wypadek podczas Dakaru w 2013 r. Wiem, że trzeba z każdego wypadku wyciągnąć wnioski, aby nie powtórzyć podobnych błędów w przyszłości. Nawet chwilami myślę, że może taki kopniak od losu był potrzebny, że musiałem dostać od Dakaru jeszcze jedną lekcję pokory. Mam zwyczaj, że w takich sytuacjach natychmiast kontaktuję się z żoną. Zadzwoniłem do niej z telefonu satelitarnego. Gdy mówiłem jej, że już dalej nie pojadę, a Felipe – mój pilot – wcisnął guzik wzywający pomoc z zewnątrz, zdałem sobie sprawę, że wracam do domu, że to już koniec. Ten żal, te bardzo silne emocje spowodowały, że pojawiła się ta łza. Czułem ogromny ból fizyczny, ale z nim można sobie poradzić. Do tego doszedł ból psychiczny, wynikający z bezsilności. Z tego, że chcesz coś zrobić do końca, ale już nie możesz.
A co by Pan powiedział ministrantom, którzy dziś formują się, by w przyszłości wyrosnąć na facetów z zasadami?
– Posługa świetnie uczy ministrantów poświęcenia, odpowiedzialności, bezinteresowności. Uczy też wielu innych szlachetnych i wzniosłych wartości w życiu człowieka, którym warto pozostawać wiernym, jak honor, pokora, szacunek dla innych. Myślę, że będąc ministrantem łatwiej możemy się stać silnym i prawym człowiekiem. Takim, który dla swojej rodziny będzie prawdziwym oparciem. To właśnie rodzina jest dla mnie najwyższą z wartości. W zasadzie zawsze stanowiła dla mnie sens mojego istnienia. Nie wyobrażam sobie codziennego życia, pracy, osiągania sukcesów i zdobywania trofeów, gdybym nie miał przy sobie żony i dzieci, dla których ja jestem w stanie oddać wszystko.
więcej w listopadowym numerze "KnC - Króluj nam Chryste"
w rozmowie Michała Bondyry
fot. holek.pl