Nasza rozmowa
Nasza rozmowa
Boga traktuję serio
Autor: Michał Bondyra
Lider chrześcijańskiej formacji hiphopowej Full Power Spirit na naszych łamach gościł już wielokrotnie, ale jeszcze nigdy, tak szczerze nie opowiadał o modlitwie, różańcu i Kościele. Mirek „Miras” Kirczuk mówi o swojej niezwykłej ksywie, o survivalach ministranckich lat 90. i o tym, jak przez brak biletu zaczął odmawiać różaniec
Jak przekuć praktyki religijne na zachowanie w życiu tak, by te dwa światy się nam nie rozjeżdżały?
– Jest taki moment w życiu, gdy nasze dobre intencje zaczynamy konfrontować ze środowiskiem, z oczekiwaniami innych względem nas samych. To jest egzamin, który każdy z nas zdaje setki razy: na ile ważna w codzienności jest dla nas wiara i jej reguły, i na ile jesteśmy w stanie iść na kompromisy z otaczającym nas światem. Kiedy ma się kilkanaście lat i buntuje się wobec zasad, reguł, rodziców, ten egzamin staje się jeszcze trudniejszy.
Ten egzamin to mówiąc wprost dawanie świadectwa. Jak z tym świadectwem jest u Ciebie?
– Dziś dawać świadectwo jest mi dużo łatwiej dlatego, że przez to, co robimy z zespołem od lat funkcjonuję w społeczeństwie z łatką chrześcijanina. Ludzie znają mój stosunek do wiary, Boga przez co łatwiej mi o Nim opowiedzieć, łatwiej mi też pokazywać swoją wiarę na co dzień. Inaczej było w szkole średniej – z jednej strony byłem ministrantem, z drugiej miałem kolegów w szkole, którym z Jezusem wcale nie było po drodze. Toczyłem wewnętrzną walkę, by z jednej strony nie odwrócić się od Chrystusa, z drugiej nie wypaść z towarzystwa. Przez pewien czas w szkole wołali na mnie Jezus. Po namyśle stwierdziłem, że ta ksywa to dla mnie niesamowity komplement. Jeśli oni moje zachowanie kojarzą z Jezusem, to świetnie! Przyznanie się do tego, że jestem wierzący, że służę przy ołtarzu, wymagało jednak ode mnie odwagi. Gdy to zrobiłem, wygrałem. Nie tylko na polu duchowym, że nie wyrzekłem się swojej wiary, że poczułem się mocny, ale i na polu towarzyskim, bo zyskałem szacunek za swoje konkretne poglądy. Bo najgorzej jest być letnim.
Wspomniałeś o czasach ministranckich.
– To był świetny czas. Jestem pokoleniem lat 90. XX wieku. Nie mieliśmy takich nowinek technicznych, jakie są obecnie, ale to nam nie przeszkadzało. Dzięki ministranturze miałem świetną grupę kumpli, z którymi graliśmy w piłkę, ping-ponga, godzinami spędzaliśmy ze sobą czas na parafialnej salce. Plebania stawała się dla nas drugim domem. Pamiętam też wspólne wyjazdy formacyjne nad jezioro pod namioty. Wojskowy namiot pełnił rolę kuchni, naczynia myliśmy w jeziorze, a gdy padał deszcz, to często bywało tak, że w namiocie też było mokro. Dziś o takich wyprawach mówi się survival.
Wciąż podtrzymujesz kontakty z ministranckich czasów?
– Tak, wciąż mam wielu kolegów ministrantów, a niektórzy z nich zostali księżmi. Do dziś mamy ze sobą kontakt, wspierając się w naszych powołaniach. Jeden z moich kumpli ministrantów jest dziś moim kumplem z zespołu FPS, a inny został ojcem chrzestnym naszej córki.
Wspomniałeś o księżach. Dziś mocno piętnuje się grzechy niektórych z nich, na ich podstawie budując obraz całego Kościoła.
– Gdybyśmy prześwietlili na wylot jakąkolwiek grupę społeczną, to w każdej z nich znaleźlibyśmy ludzi, którzy robią złe rzeczy. Grzechy Kościoła są na świeczniku, bo księża powinni być krystaliczni. A oni nigdy tacy nie będą, bo są ludźmi. Mają jednak jak każdy z nas dążyć do świętości. Błędy i grzechy Kościoła, które teraz wypływają, pokazują jednak bardzo ważną i krzepiącą prawdę: Kościół nie jest dziełem człowieka, bo gdyby był, nie przetrwałby dwóch tysięcy lat, a rozsypał się już wielokrotnie jak domek z kart.
Trwa dzięki Bożej łasce, ale i kapłanom takim jak chociażby ksiądz Jerzy Popiełuszko, o którym dziewięć lat temu nagraliście kawałek Nieśmiertelni, który znalazł się w fabularyzowanym filmie o tym niezwykłym kapłanie. Ksiądz Jerzy jest dla Ciebie ważny?
– Jest. Ksiądz Jerzy stał się dla mnie jednym z kapłańskich idoli, bohaterów. Niemalże na każdym koncercie gramy Nieśmiertelnych. Ksiądz Popiełuszko jest symbolem walki o prawdę, wolność, możliwość nieskrępowanego wyznawania wiary. Walczył o to, gdy w Polsce był komunizm. Tę walkę przypłacił męczeńską śmiercią. Jeśli ktoś poświęcił życie za to, byśmy tak, jak my dziś mogli cieszyć się wolnością i wyznawać naszą wiarę w kościołach, na placach czy w szkołach, to naszym grzechem jest z tego nie korzystać.
Rozmawia: Michał Bondyra
więcej w paźdzernikowym numerze "KnC - Króluj nam Chryste"
fot. archiwum FPS