Reportaż LSO
Reportaż LSO
Bogu głupio odmówić
Autor: Michał Bondyra
Obstawiają niedziele, święta i duże uroczystości. Mimo często kilkudziesięciu lat na karku, odpowiedzialnych zawodów, rodzin, dzieci, wnuków, czytają Pismo Święte i śpiewają psalmy. Lektorzy seniorzy w Zaczerniu robią to, bo „Bogu głupio odmówić”.
Każdy z nich był kiedyś ministrantem. Pan Edward mówi, że służył jeszcze, gdy był brodaty. W pewnym momencie odeszli. – Było powołanie do wojska, zakładaliśmy rodziny – wymienia powody pan Marek, kantor senior, szef całej grupy. Ta powstała w 1999 r. z inicjatywy ks. Sławomira Ziobro. Od początku w jej składzie są ci, co kiedyś służyli, a chcieliby to robić ponownie. Dziś grupa liczy 14, a w porywach nawet 17 osób. Tworzą ją panowie zwykle po pięćdziesiątce, choć nie brakuje też dwudziesto- czy trzydziestolatków. Ich przewodnikiem duchowym jest ks. Piotr Szczupak, człowiek orkiestra, ale też z wizją kościoła, do której realizacji skutecznie dąży. To on panuje nad grupą mężczyzn w sile wieku, pochodzących z różnych środowisk, mających czasem skrajne charaktery. O tej różnorodności niech świadczy fakt, że ramię w ramię służą prokurator, dyrektor szkoły, dyrektor banku, handlowiec, kierowca w porcie lotniczym czy listonosz.
Paraliżujący stres
Stres. To on odmieniany jest przez wszystkie przypadki. Wydawałoby się, że dorośli, dojrzali mężczyźni nie powinni mieć z nim problemu. Nic bardziej mylnego. – Mieliśmy kolegę, który z nami zaczynał, ale tak się denerwował, że musiał zrezygnować – mówi pan Edward. Sam zresztą opowiada, jak się stresował, wychodząc do pierwszego po latach czytania. – Syn prosił mnie, bym przeczytał na jego Pierwszej Komunii Świętej. Nie ma problemu – pomyślałem – przecież czytałem przez wiele lat. Kiedy jednak wyszedłem i nie usłyszałem echa swojego głosu, myślałem, że zemdleję – wspomina. Podobne doświadczenie miał pan Staszek. – To był drugi dzień świąt, jedno czytanie, a ja myślałem, że nic z siebie nie wykrztuszę. Na szczęście po pierwszych dwóch linijkach jakoś już poszło – mówi. Przez ten stres ciężko namówić do powrotu byłych lektorów. – W naszym wieku czuje się większą odpowiedzialność, przed rówieśnikami, rodziną, sąsiadami. Człowiek chce dobrze wypaść, pięknie przeczytać czy zaśpiewać – dopowiada pan Marek. Drugi z kantorów – pan Roman, który jest też organistą, przyznaje, że opanować nerwy pomogła nowa godzina Mszy, na której śpiewa. – Kiedyś, gdy obsługiwaliśmy Mszę na godz. 11.00 czy 12.00, człowiek już w sobotę wyszukiwał psalmy w internecie, a potem żył tym, że ma zaśpiewać przez cała sobotę i pół niedzieli. Ostatnio służymy na godz. 7.00, więc ledwo co się wstanie i już jest się w kościele. Nie ma czasu na stres – opisuje obrazowo.
Zawsze pod ręką
Ks. Piotr Szczupak uważa, że problemem jest nie to, by zatrzymać lektorów, ale to, by po tym jak odejdą, umożliwić im dobre warunki do powrotu. – Są nauki stanowe, dla kobiet czy mężczyzn, rekolekcje dla dorosłych. Trudno, by wtedy Pismo Święte czytały im dzieci. Aż się prosi, by robili to seniorzy – tłumaczy. Proboszcz dodaje, że najtrudniej się przełamać. – Jak już raz przeczyta, to później jakoś pójdzie – mówi. W grupie jest raźniej. Łatwiej przełamuje się wstyd. – Ich obecność i zaangażowanie napędza do działania innych, także tych już zaangażowanych – dodaje ks. Piotr. W trzyipółtysięcznej parafii działają 24 grupy. – To jest kilkaset zaangażowanych osób – wylicza z dumą. Proboszcz przyznaje, że lektorzy seniorzy w życie Kościoła angażują się nie tylko czytając czy śpiewając na Mszach. – Są szafarzami, należą do rady parafialnej – wymienia. Pan Marek opowiada też o chórze męskim, który śpiewa po łacinie podczas Rezurekcji, a także o Męce Pańskiej. Ks. Piotr mówi, że do zadań grupy należy także prowadzenie adoracji ojców w Wielkim Tygodniu. – Gdy są jakieś zadania w parafii, oni zawsze są pod ręką – chwali seniorów.
Zbiórki bez punktów
Głośno zastanawiam się, czy tak doświadczeni w służbie panowie potrzebują jeszcze zbiórek? – Tak, by przećwiczyć czytania, rozwiązać jakieś wątpliwości, by lepiej zrozumieć, co się czyta – mówi pan Edward. Zbierają się więc regularnie raz w miesiącu. – Rotacyjnie, bo wykonywane przez nas zawody nie zawsze pozwalają na naszą obecność – zaznacza pan Marek. Karnych punktów za nieobecność jednak nie zbierają. – Zawsze wygląda to tak samo: krótka modlitwa, pierwsze i drugie czytanie oraz Ewangelia, potem czas na zadania dla każdego z nas – opisuje pan Edward. Nie brakuje też dyskusji, nie zawsze związanej ze służbą. – Ksiądz to wszystko temperuje – śmieje się mój rozmówca. Zbiórki to nie jedyny czas na integrację. – Raz w roku z naszymi rodzinami wybieramy się na kilka dni w jakieś miejsce. Ostatnio były Łagiewniki i Tyniec – przyznaje pan Marek. Nic dziwnego, że później, gdy ktoś zachoruje, czy musi zostać dłużej w pracy, wystarczy telefon, by kolega zastąpił go w służbie.
Wszyscy jemy rybę
Garnitur, wyprasowana koszula, krawat i komża – tak ubiera się każdy z nich. – Msza jest tak ważna, że trzeba elegancko wyglądać – mówią. – Zauważyłem, że młodsi ministranci nas podpatrują. Ostatnio też służą pod krawatem. Jestem pod wrażeniem – przyznaje drugi pan Stanisław, ciesząc się, że młodzież chłonie dobre wzorce. – Służąc razem z młodszymi, czasem dajemy im pewne wskazówki, ale subtelnie, bo nie chcemy ich zniechęcać, poza tym oni mają swoją grupę, którą zajmuje się ks. Tomek – tłumaczy pan Marek. Brzemię odpowiedzialności czują wciąż. – Kiedy dyrektor szkoły wyjdzie przeczytać lekcję, jego uczniowie patrzą na niego inaczej – mówi ks. Piotr. Z podziwem na lektorów seniorów patrzą nie tylko młodsi ministranci czy uczniowie, ale i ich rodziny i sąsiedzi. – Nie można pobożnie czytać, a potem w życiu przechodzić obok wartości, do których przyznaje się w kościele. Trzeba od siebie wymagać – pan Roman nie pozostawia złudzeń. Najtrudniej świadectwo daje się jednak w pracy. Pan Marek, kierowca w NFZ, o tym, co robi w parafii, opowiada koleżankom, kolegom, ale i dyrektorce czy pani doktor. – Jeżdżę 38 lat. Przejechałem już kilka milionów kilometrów, miałem różne zdarzenia drogowe, na szczęście nigdy nic nikomu się nie stało. Uważam, że to dzięki Bogu, o czym zresztą mówię – opowiada pan Marek. Na pana Edwarda w porcie lotniczym mówią czasem z przekąsem „wielebny”. – Przez wiele lat podczas piątkowych śniadań koledzy wyciągali golonki, kiełbasy i szynki, a ja rybę. „Ksiądz pozwolił jeść”, „post już nie obowiązuje” – mówili. Ojciec jadł rybę i ja ją jem – odpowiadałem. Minęły lata i… wszyscy jemy rybę – śmieje się.
***
Łowienie kolejnych seniorów idzie bardzo opornie. Nawet ich synowie, którzy przez lata służyli przy ołtarzu, nie kwapią się do powrotu. Pan Marek i jego koledzy nie załamują jednak rąk. Służą dla Boga i starają się dawać dobry przykład. – Kiedyś ktoś przejmie po nas pałeczkę – mówią z nadzieją graniczącą z pewnością.
Michał Bondyra
fot. J.Tomaszewski/KnC