Nasza rozmowa
Nasza rozmowa
Gorliwi jak ministranci w Kongo
Autor: Michał Bondyra
Z bp. Janem Piotrowskim, przez 10 lat misjonarzem w Afryce i Ameryce Południowej, dziś ordynariuszem kieleckim o misjach, ewangelizacji, ministranturze także tej w Kongu i Peru.
Rozmawia Michał Bondyra
Jak Ksiądz Biskup wspomina dziś swoją ministranturę?
– Mam kilka obrazów z tamtego okresu. Tego samego dnia, gdy zostawałem ministrantem, siostra przygotowywała się do bierzmowania. Słuchałem, jak się uczy i bardzo chciałem być bierzmowany razem z nią. Na szczęście proboszcz skutecznie odwiódł mnie od tego i zostałem bierzmowany jak wszyscy – w ósmej klasie. Wspominam też pielgrzymkę ministrancką na Jasną Górę rok później oraz wyjazd do Oświęcimia i to, że jako młodsi ministranci nie mogliśmy przekroczyć bram obozu koncentracyjnego. Pamiętam także pierwszy samodzielny wyjazd z roku 1966 do Krakowa na uroczystości stanisławowskie. Ministrantura była wtedy oknem na świat, dawała informacje, których nie można było zdobyć nigdzie indziej. Ten okres uczył też dyscypliny: dwa razy w tygodniu szło się na 6:30 rano do kościoła, by służyć i choć droga zajmowała 15 minut, to w tygodniu czasem mocno trzeba było się mobilizować do porannej służby. Ministrantura była też nauką szacunku do kolegów, którzy mieli inne charaktery, była też taką szkołą zasad. Do dziś pamiętam śpiewane w Niedzielę Palmową psalmy po łacinie, czas kolędy, przygotowania do dużych celebr i okres, gdy byłem prezesem ministrantów.
(...) Skoro mówimy tyle o ministranturze, podpytam jeszcze na koniec o doświadczenia ze służbą liturgiczną ołtarza w Afryce i Ameryce Południowej.
– Kiedy we wrześniu 1985 roku wylądowałem w Brazzaville, stolicy Ludowej Republiki Konga byłem mile zaskoczony tym, co ujrzałem: sformowanych pod sznurek ministrantów, w albach i ze złożonymi rękami. Gdy potem dotarłem do misji mojego przeznaczenia, czyli do parafii pw. Nawrócenia św. Pawła w Loubomo, też byli ministranci i to doskonale zorganizowani. Siostry zakonne uszyły im nowe alby, a ja raz w miesiącu przeprowadzałem z nimi zbiórkę. To wystarczało, by pięknie przygotowywali liturgię i co ważne mimo wszechobecnego kurzu i obowiązkowych procesji służyli zawsze w czystych strojach.
W Peru na początku ani nie było kościoła, ani ministrantów. Ci ostatni jak świątynia, pojawili się z czasem. O owocności ich posługi mogą jednak mówić moi następcy, bo ja w 2000 roku przez Kongregację ds. Ewangelizacji Narodów zostałem powołany na dyrektora Papieskich Dzieł Misyjnych i tym samym skończyłem trwającą w sumie dziesięć lat posługę misjonarza.
więcej w listopadowym numerze "KnC - Króluj nam Chryste"
fot. M. Bondyra