Reportaż LSO
Reportaż LSO
Szachowe więzi
Autor: Michał Bondyra
Nie elitarne, a otwarte dla każdego, bez względu na umiejętności i wiek. Zacieśniają rodzinne więzi, kształtują charakter, sprawiając, że człowiek staje się lepszy. Takie szachy poznałem w Starachowicach.
Rodzina Kaputów
Spotkanie w PKP
Pociąg ze stacją końcową Warszawa Centralna był świadkiem niezwykłego spotkania. Spotkania, które po latach zaowocowało Mistrzostwami Polski Ministrantów. Ale po kolei. Atrakcyjna studentka warszawskiego uniwersytetu zauważa studenta politechniki, który siedzi przy szachownicy i śledzi w fachowej literaturze jakiś debiut. Pani Urszula Kaput, żona pana Romana, pomysłodawcy starachowickich mistrzostw, tak ze śmiechem wspomina tamto zdarzenie: „Podeszłam do niego i zapytałam, czy gra w szachy. On mi odpowiedział, że: grywa. Umówiliśmy się na partię”. Pan Roman wygrał pierwszą partię, potem drugą i trzecią. – Spytałam go, czy kiedyś z nim wygram, a on odpowiedział mi, że „nie” – śmieje się. Pan Roman do dziś dotrzymuje słowa. Ale nie tylko żona z nim nie wygrywa. Z porażkami z głową rodziny muszą godzić się obaj synowie: starszy Łukasz i młodszy Paweł, którzy grę w szachy łączą z rolą trenera i sędziego.
Na ostatni guzik
O swoich posunięciach na szachownicy pisał w listach. Taka jest idea turnieju korespondencyjnego. Miał kilkanaście lat, gdy w ten sposób rozegrał pierwsze zawody. – Nie miałem żadnej kategorii szachowej, więc dla pozostałych rywali byłem łatwym kąskiem – przyznaje pan Roman. Okazało się, że wygrał ze wszystkimi, a w nagrodę od razu dostał drugą kategorię szachową. – Przy niej pozostałem, bo później nie jeździłem już na zawody centralne – tłumaczy. Myliłby się ten, kto sądzi, że porzucił szachy. W 2007 r. stworzył Katolicki Klub Szachowy Gambit Starachowice. To przez niego od siedmiu lat realizuje ideę Mistrzostw Polski Ministrantów. – Tu jest inna kultura, bo ministranci i lektorzy są nauczeni jej w kościele. Choć nie brakuje zaciętości, to nie dochodzi do scysji – przyznaje. Pani Urszula mówi, że organizacja zawodów to już rodzinna tradycja. Jak wylicza Łukasz – starszy z synów państwa Kaputów – jest ich w ciągu roku blisko sto. Na czas ministranckich zawodów w czwórkę zawieszają inne sprawy. Pan Roman nad strategią myśli już kilka miesięcy wcześniej, intensywne działania organizacyjne podejmuje przez okrągły miesiąc. – U męża wszystko musi być zapięte na ostatni guzik – tłumaczy pani Urszula.
Rodzinny biznes
Pani Urszula tym razem jest zaangażowana bardziej niż zwykle. To przez syna Pawła. – Jest na pierwszym roku studiów w Warszawie, więc zwolniliśmy go z pomocy. Ma ten pierwszy semestr przetrwać – śmieje się pan Roman. Pawła na mistrzostwach nie ma po raz pierwszy. Wcześniej zresztą startował na nich jako zawodnik. Z powodzeniem, bo zwykle kończył rozgrywki z medalem. – Mógłby się jeszcze rozwinąć, ale w pewnym momencie bardziej niż w szachy zaangażował się w ministranturę – przyznaje senior rodu. Dziś prócz studiów uczy szachowego abecadła w chrześcijańskich szkołach w stolicy. Podobnie zresztą jak Łukasz. Od kilku lat wspomagający turniej ojca jako sędzia. – Świetnie, że ten rodzinny biznes się tak rozrasta – cieszy się 25-latek. Jest już nieco zmęczony, kilkanaście godzin biegania między 65 szachownicami, gdzie rozgrywają się partie, daje do wiwatu. – Te szachownice rozkładałem sam, przez pięć godzin, bo jeszcze trzeba było zrobić remanent w bierkach – zaskakuje. Pani Urszula za to cierpliwie odpowiada na liczne pytania przy stoliku organizatora. Cierpliwość wyćwiczyły u niej nie tylko szachy, ale i szkoła podstawowa, w której uczy. – Przez dwa lata moja klasa uczestniczyła w pilotażowym programie <Szachy w szkole> – mówi z nadzieją, że będzie on kontynuowany. Dlaczego? – Bo szachy rozwijają intelekt, uczą samodyscypliny, cierpliwości i pokory. To szczególnie ważne w tych wariackich czasach – wyjaśnia.
Rodzina Kamińskich
Warcaby
Warcaby. To od nich się zaczęło. – Zaraziłem nimi Piotra, gdy był w pierwszej klasie szkoły podstawowej – mówi pan Paweł Kamiński. Dla jego syna, dziś 16-letniego lektora, warcaby były tylko wstępem do szachów. – On zawsze był logicznym dzieckiem, a warcaby szybko przestały mu wystarczać – ciągnie tata. Piotr połknął bakcyla. Pan Paweł przestał być dla niego równorzędnym partnerem do gry. A że w Gnieźnie, gdzie mieszkają, sprawnie funkcjonuje klub szachowy Chrobry, tata zaprowadził tam syna. – Piotr potrafi spędzić przy szachownicy nawet pięć godzin dziennie – mówi jego mama Agnieszka. To on swoim przykładem zaraził młodsze rodzeństwo: 13-letniego Antka, 10-letnią Marysię oraz 4-letniego Ignasia. Razem z rodzicami znów przyjechali na Mistrzostwa Polski Ministrantów w Szachach. Grać mogą tylko Antek i Piotr – od wielu lat ministranci, ostatnio też lektorzy. Rodzeństwo jednak wraz z rodzicami mocno ich dopinguje. – Ostatnio obaj chłopcy zdobyli tu drugie miejsca. W tym roku może być jednak trudniej, bo poziom jest wyższy – wyrokowała mama. – Zrobię wszystko, by wygrać – odgrażał się ambitnie Piotr. Wygrała jednak intuicja mamy. Zarówno Antek, jak i Piotr tym razem ze Starachowic wrócą bez medali. – Szachy uczą podejmować trudne decyzje i brać za nie odpowiedzialność – mówi Piotr. – Trzeba poradzić sobie z tym, że czasem się przegrywa – dodaje.
Dla Wyklętych
Pan Paweł pamięta pierwsze mistrzostwa województwa w Żerkowie. – Pojechali tam w czwórkę bez nas, na tydzień. Byli pod opieką ciotki – zaczyna. Wspomina, że jak później dojechał wraz z panią Agnieszką, był zaskoczony: „Zobaczyłem, jak te dzieciaki ze sobą dyskutują, co robią w wolnym czasie, a wszystko z pełną kulturą”. Mały Ignaś jest wpatrzony w starszych braci. – Szachy są fajne, bo Piotrek i Antek w nie grają – mówi. Marysia mimo 10 lat zaliczyła już kilka turniejów. Jak sama przyznaje, zdarzało się jej wygrywać. – Szachy to dla mnie przyjemność – mówi. Chce być najlepsza? – Nie, wystarczy, że będę taka jak Piotr, bo nie chce się z nikim ścigać – dodaje rezolutnie. Dzieci często siadają w domu do wspólnej gry. – Czasem wygrywam z Piotrem – mówi dumnie Marysia, dodając, że swoje zwycięstwa w rodzinnych miniturniejach notuje też Ignaś. – Jemu jednak dajemy trochę wygrywać – śmieje się. – On przy nas się uczy – oddaje już poważnie. A co z rodzicami? – My już z dziećmi nie gramy, one prezentują za wysoki poziom – przyznaje pani Agnieszka. Pan Paweł zapewnia jednak, że szachy są im bliskie. – Wraz z żoną organizujemy Ogólnopolski Turniej Szachowy Pamięci Żołnierzy Wyklętych – zaskakuje. Wspomaga ich klub Chrobry. W drugiej, zeszłorocznej edycji uczestniczyło w nim dwieście osób. – Przyjechali arcymistrzowie z Rosji czy Ukrainy, więc ma już rangę międzynarodową – cieszy się pan Paweł. – Łączenie szachów z patriotyzmem jest bardzo ważne, bo nawet jak ktoś przyjedzie tylko pograć, to siłą rzeczy i tak się tematem żołnierzy wyklętych zainteresuje – wyjaśnia.
Rodzina Choina
Mistrzowski duet
Choć to Michała tata pierwszego zapisał do klubu Hetman Ostrowiec Świętokrzyski, pierwszą partię szachową z braci Choina rozegrał z dziadkiem Adam. Michał także pierwszy pojechał na zawody. – To były mistrzostwa Polski do lat 8. Po turnieju okazało się, że jest osobna klasyfikacja dla siedmiolatków, którą wygrałem – wspomina. Mimo 15 lat ma już na koncie sporo sukcesów: mistrzostwo Europy w kategorii 1600, cztery mistrzostwa Polski, a także cztery Mistrzostwa Polski Ministrantów. Dwa z tych ostatnich zdobył wczoraj i dzisiaj. Adam pod względem tytułów nie ustępuje młodszemu o trzy lata bratu. – Też byłem mistrzem Europy w kategorii 1600, kilkakrotnie mistrzem województwa. W Polsce wśród seniorów byłem ósmy – wylicza. Za chwilę do swoich osiągnięć dodaje cztery tytuły mistrzowskie ze Starachowic. Rywalizujecie ze sobą? – Tu na mistrzostwach ministrantów nie, bo każdy z nas gra w innej kategorii wiekowej, ale na mistrzostwach Ostrowca już tak, bo obaj gramy w seniorach – tłumaczy Adam. Dlaczego? – Bo w juniorach nie ma konkurencji – przyznają zgodnie.
W szkole łatwiej
Mimo że Hetman Ostrowiec Świętokrzyski to dobry klub, konkurencji bracia Choina nie mają także tam. Zdobyli pierwszą kategorię szachową, a rankingowo zajmują na zmianę to pierwsze, to drugie miejsce. – Rywalizacja nas doskonali, rozwija – przyznaje Adam. Starszy z braci mówi, że gdy tylko nie ma innych obowiązków, lubią usiąść z Michałem wieczorem i zagrać, dla przyjemności. Obowiązków obaj mają jednak sporo, bo od lat służą przy ołtarzu, a Adam w tym roku zdaje maturę. – Szachy pomagają w koncentracji i skupieniu także potrzebnym przy ołtarzu – przyznaje młodszy z braci. Adam podkreśla jak bardzo królewska gra pomaga mu w codziennej nauce. – Dzięki szachom nie muszę uczyć się w domu, bo wszystko łapię na lekcji. Zwłaszcza na matematyce, ale i innych przedmiotach ścisłych takich jak chemia czy fizyka – wylicza. Michał wiąże swoją przyszłość z szachami. – To jest fajny sport, w którym można wiele osiągnąć nie tylko jako zawodnik, ale jako trener, instruktor czy sędzia, jak mój tata – przyznaje. Pan Jarosław sędziuje zresztą zawody w Starachowicach. Dla niego kilkanaście godzin skupienia to nie pierwszyzna. Podobnie zresztą jak dla jego synów. – Na weekendowych turniejach spędzamy nawet do dwudziestu godzin – mówi Michał. Jak zadbać o kondycję? – Ciężko, tak naprawdę liczy się tu doświadczenie. Dzięki niemu łatwiej zapomnieć o wyczerpaniu i zawalczyć ze stresem – przyznaje.
***
Dziś nie wyobrażają sobie życia bez szachów. Niby rozrywki, a jednak wzbogacającej intelektualnie i kształtującej charakter każdego z nich próby. Próby, która jest czymś więcej niż daniem mata na biało-czarnej szachownicy.
Michał Bondyra
Fot. R. Woźniak.