Gorący temat
Gorący temat
Czekając na...
Autor: Tomasz Błaszak
Nie ma statystyk, ile czasu przygotowujemy się w duchu na przyjście Zbawiciela. Nikt jednak nawet nie pomyślał o tym, by Adwent uznać za czas zmarnowany. Ten okres udowadnia, że czekanie nie może być bezczynne, bo mamy wiele do zrobienia, co więcej może być prawie tak piękne, jak samo rozwiązanie.
Uwielbiam statystyki. Gdyby tak zliczyć, to w ciągu całego życia zmarnuję 3 tys. godzin na samo golenie się! A takie wyoglądanie się z telewizji kosztowałoby średnio 11 lat. Osobiście nie pamiętam, ale zapytajcie swoich rodziców albo dziadków, ile pustych godzin spędzili w kolejkach do sklepu. Wstawanie przed świtem, by zająć miejsce przed witryną, a wszystko i tak mogło się skończyć figą z makiem albo octem.
Wyodrębniamy sobie konkretne dawki czasu, które uchodzą wprost za zmarnowane. Wiadomo, mycie zębów czy spanie stratą czasu nie jest, ale takie oczekiwanie na środki transportu publicznego? Na przystanku nie zawsze można poczytać, a to kolejne 653 godziny w ciągu całego życia. Pomyślmy tylko, ile można w tym czasie zrobić! Albo taka poczekalnia u lekarza, ogonek na poczcie – nikt nie lubi czekać, czekanie irytuje. To znana reguła, że gdy na coś czekamy, wskazówki zegara poruszają się w tempie żółwia brnącego w kisielu.
Tymczasem w roku liturgicznym wyodrębnia się okres oczekiwania, Adwent. Znacznie bardziej przypomina on podenerwowanie w teatrze, gdy gasną światła i zaraz rozpocznie się sztuka niż wczytywanie zapisanego stanu gry w Wiedźminie. Od Kościoła otrzymujemy cztery tygodnie oczekiwania na Boże Narodzenie, cztery tygodnie radosnych przygotowań na przybycie Stwórcy.
Lampiony i czekoladki
Oczekiwanie to przygotowywanie? Ostatecznie to okres świąteczny gwarantuje najbardziej niesamowitą atmosferę w roku, rodzinne wieczerze, zapach choinki, paczkowane przesyłki pod świerkiem, wreszcie Pasterkę, kolędy i przybycie Syna Bożego na świat. Tyle dóbr przyjętych z marszu po tygodniu spędzonym w szkole, świeżo po przyjściu z pracy utraciłoby cały efekt. Mądrość Kościoła sprawia, że daje nam czas na porządne przygotowanie. I to jakże pozytywne!
Czas z pewnością nie będzie się dłużył. Zresztą, można by pokusić się o śmiały wniosek, że podczas adwentowego czekania nie ma czasu na nudę! Nie chodzi mi o to, że mama przypomina o konieczności gruntownego posprzątania w pokoju.
Będąc dzieckiem, codziennie podczas Adwentu wyruszałem z mamą na Roraty, sumiennie odliczając czekoladki w kalendarzu. Lampion w dłoń, czapka na uszy i do świątyni. Miałem to szczęście, że mimo mieszkania w dużym mieście kościół parafialny znajdował się w głębi cmentarza. Od dość dawna Msza roratna nie odbywała się u nas – jak to dawniej bywało i tradycyjnie być powinno – przed świtem, lecz wieczorem, więc ciemność zapadała odpowiednia. Niesione przez nas lampiony i świece wymownie reprezentowały nadzieję na przybycie Zbawcy, który rozwieje ciemności kryjące ziemię. Ponadto – nie oszukujmy się – fantastycznie to wyglądało! Ciemny cmentarz, światło sączące się ze zniczy i wędrujących lampionów. Dosłownie czuło się, że szykuje się coś wielkiego. Na pytanie „ciemno wszędzie, głucho wszędzie/Co to będzie, co to będzie?” odpowiedzielibyśmy Mickiewiczowi: „Pan nasz przyjdzie!”. Wspominam to z niezmiennie żywym sentymentem. Także dzisiaj serce mi rośnie, gdy rozpoczynają się Roraty, zapada ciemność w kościele, a jedynymi źródłami światła są ułożone w procesję wejścia lampiony odprowadzające księdza z roratką do ołtarza. Same panny roztropne, z zapasem oliwy.
Na roratnich fundamentach
Starsi parafianie wiele razy opowiadali nam, jak to oni dzielnie podążali na Roraty o szóstej rano, jak to piękne było. A że zwyczajowo w naszym kole ministranckim w Adwencie organizujemy dodatkowy dzień skupienia, pewnego razu postanowiliśmy zaryzykować tak wczesną porę liturgii. Sobota, same śpiochy – tymczasem pojawili się praktycznie wszyscy, ze świecami, zwarci i gotowi, przekopani przez zaspy śnieżne, rumiani od zapału. Msza św. przy samych świecach, w absolutnej ciemności elektrycznej – nie jestem pewien, czy jeszcze kiedyś udało się uchwycić tak znamienity nastrój oczekiwania, lekkiej ekscytacji. To pokazało mi, jak bardzo potrzebujemy tak wspólnotowych, niecodziennych wydarzeń, jak wiele można osiągnąć w aspekcie duchowym na tak specjalnych fundamentach roratnich. Serdecznie zachęcam do podobnych rekolekcji!
Przygotowane na ten czas czytania przynoszą nam wspaniałe świadectwo Izajasza oraz Jana Chrzciciela. Szczególnie ten drugi przypomina nam, że nie możemy biernie czekać na przyjście Jezusa. Droga prowadzi poprzez rekolekcyjny udział w oczyszczeniu duchowym, sakrament pokuty, ale słyszane Pismo Święte stale przypomina nam, w jak radosnym wydarzeniu już za chwilę weźmiemy udział. Kiedy rodzice oczekują przyjścia na świat potomka, zobaczcie ile czynią przygotowań do dnia rozwiązania – choć wydawałoby się, że dziewięć miesięcy to wiele czasu, zawsze towarzyszy temu podenerwowanie, wyczekiwanie i nieustanne zastanawianie się, czy zrobiło się wszystko, czy na każdą ewentualność jest się gotowym w każdym możliwym momencie. To jest nasze zadanie na Adwent, radosne przygotowanie na najradośniejszą z możliwych nowin.
***
Wiesław Myśliwski w Traktacie o łuskaniu fasoli napisał: „Czekanie jest w nas czymś stałym. Często nie uświadamiamy sobie tego, że od urodzenia do śmierci żyjemy w stanie oczekiwania”. Zauważmy, intensywne oczekiwanie na przyjęcie do lekarza jest irytujące, ale całe nasze życie jest podobnym przedsionkiem, z którego mamy nadzieję trafić do Domu Ojca w niebie. Adwent udowadnia, że czekanie nie powinno być bezczynne, że mamy bardzo wiele do zrobienia – i może to być czymś prawie tak pięknym jak samo rozwiązanie. Nikt nawet nie pomyślał o tym, by uznać ten czas za zmarnowany, nie ma statystyk, ile czasu przygotowujemy się w duchu na przyjście Zbawiciela. A czy my pamiętamy każdy z tych przeżytych już Adwentów?
Zanieśmy i my swoje światło do kościoła, czas najwyższy – Pan zaraz przyjdzie, panna pocznie i porodzi Syna!
Tomasz Błaszak
ministrancki prezes
w poznańskim dekanacie Stare Miasto