Gorący temat
Gorący temat
Król Wszechświata i mój król
Autor: Michał Buczkowski
W katolicyzmie ważny jest balans – słowa nie wystarczą, ale i same czyny to za mało. Równie ważne, jak przyznanie się do Króla przed ludźmi, jest wielbienie Go w zaciszu swojego pokoju. Wielkiego Króla, który jest potężnym Lwem Judy, ale i pokornym Barankiem.
Zacznę nietypowo, bo od świadków Jehowy. Z jednej strony stawia się ich za przykład gorliwości. Nieraz pewnie słyszałeś, że ich chodzenie po domach to objaw traktowania wiary poważnie. Z drugiej strony nie da się nie odczuć niestosowności ich sposobu głoszenia. Nachalność ich zachowania jest zniechęcająca i raczej niewielu odczuwa chęć naśladowania ich metod. Gdy dzwonek do drzwi zapowiada wizytę świadków Jehowy, raczej nie myślisz o tym, że będą opowiadać o Bożej miłości, pomyślisz za to, że są po prostu natrętni. Ten nietypowy wstęp pomoże opowiedzieć nieco o królestwie Bożym.
Królestwo
Listopadowe Święto Chrystusa Króla podkreśla wspólnotowy charakter wiary. Nie ma przecież króla bez poddanych, bez państwa. Święto to podkreśla, że wiara jest sprawą publiczną. W tym dniu mocno można odczuć słowa Pana Jezusa „Do każdego więc, który się przyzna do Mnie przed ludźmi, przyznam się i Ja przed moim Ojcem, który jest w niebie”. Ale nie tylko przed ludźmi trzeba przyznawać się do Boga. Biblia mówi też: „Ty zaś, gdy chcesz się modlić, wejdź do swej izdebki, zamknij drzwi i módl się do Ojca twego, który jest w ukryciu. A Ojciec twój, który widzi w ukryciu, odda tobie”. Katolicyzm uczy nas balansu między skrajnościami. Pan Bóg wymaga od nas często różnych (ale nigdy sprzecznych ze sobą) postaw, jak choćby w zdaniu: „Bądźcie więc roztropni jak węże, a nieskazitelni jak gołębie!”. I podobnie jest z gorliwością. Z jednej strony wiara jest sprawą publiczną i mamy obowiązek jej publicznego wyznawania, z drugiej strony nie oznacza to chodzenia po domach i mówienia o Bogu niezależnie od okoliczności, jak robią to świadkowie Jehowy.
Męczennicy
Ten katolicki balans, ten złoty środek widać nawet w przykładach męczenników, których gorliwość wiązała się zawsze z publicznym okazaniem przywiązania do Króla Królów. Męczennicy zazwyczaj ginęli za to, że przyznawali się do wiary. Ale nie każdy. W kontekście święta Chrystusa Króla warto przyjrzeć się postaci patrona ministrantów – św. Tarsycjusza. Zginął, ponieważ... nie przyznał się do Chrystusa. I właśnie w ten sposób okazał się posłusznym władcy świata. Jak się rzekło – w katolicyzmie ważny jest balans. I z jednej strony Biblia mówi: „nastawaj w porę i nie w porę”, co każe nam mówić o zasadach wiary, nawet jeśli może to być dla nas niekorzystne. Ale z drugiej strony Biblia mówi też: „nie rzucaj pereł przed wieprze”. I męczeńska śmierć św. Tarsycjusza wiąże się szczególnie mocno z tym drugim poleceniem.
Tarsycjusz
Gdy jako zaledwie dziesięcioletni chłopiec Tarsycjusz stał się akolitą i nosił więźniom chrześcijańskim największy skarb – samego Pana Jezusa w Komunii św., okoliczności do wyznawania wiary nie były sprzyjające. Trwały olbrzymie prześladowania katolików. Czy w sprzyjającą porę, czy w niesprzyjającą Tarsycjusz chciał jednak pełnić zadanie ucznia Chrystusa. Był nieskazitelny jak gołąb. A roztropność węża podpowiadała mu, że jego młody wiek zmyli strażników więziennych – kapłana rozpoznaliby od razu (i wsadzili do więzienia), ale kto by się spodziewał, że z Komunią do uwięzionych przyjdzie chłopiec. Jakiś czas udawało mu się pełnić funkcję – przynosił więźniom pocieszenie w Komunii św. Jednak któregoś razu, gdy szedł z konsekrowanymi hostiami, spotkali go rówieśnicy i zaprosili do zabawy. Nie przyjęli odmowy. Szybko zorientowali się, że Tarsycjusz nie chce się bawić ze względu na jakieś zawiniątko, które niósł ze sobą. I tu zastosował się do Chrystusowego „nie rzucaj pereł przed wieprze”. Nie zaczął opowiadać o Chrystusie chłopcom, którzy i tak nie mieli zamiaru słuchać, którym i tak nie wyjaśniłby, jaki skarb niesie. Po prostu starał się skarb za wszelką cenę ochronić. Jak się okazało, była to cena życia. Nie przyznał się, co niósł, ale też nie pozwolił sobie tego wyszarpać. Pobity przez rówieśników zachował Najświętszy Sakrament przy sobie. Od bijących go chłopców uwolnił go Kwadratus – żołnierz rzymski i chrześcijanin, ale na uratowanie życia było za późno. Tarsycjusz zmarł przeniesiony przez Kwadratusa do domu.
Uroczystość
Mimo że święto Chrystusa Króla zostało ustanowione bardzo późno (dopiero w 1925 r.), wyraża wiarę obecną w Kościele od samego początku – Jezus Chrystus panuje nad wszystkimi naszymi sprawami. I konieczne jest publiczne oddawanie mu czci, jak się to czyni wobec króla. Publiczne przyznawanie się do wiary nie oznacza jednak mówienia o Bogu w każdych okolicznościach. Zamiast na przykład brać udział w nic niewnoszących przepychankach słownych na temat religii, lepiej zrobić znak krzyża przed posiłkiem. Zamiast bronić Kościoła przed szydercami, którym to tylko przysparza ochoty do żartów, lepiej porozmawiać z osobą, której nasza rozmowa rzeczywiście pozwoli rozwiać wątpliwości związane z religią. Publiczny charakter wiary nie oznacza też, że należy chodzić od domu do domu, jak to czynią świadkowie Jehowy, i każdemu w ten sam sposób opowiadać o swojej wierze. Raczej wcześniej trzeba przygotować sobie grunt. Jeśli chcesz opowiedzieć komuś o Chrystusie – najpierw poznaj tę osobę, niech przekona się do Ciebie, niech najpierw zobaczy, jak wiara wpływa na Twoje życie. Dopiero później warto nastawać w porę i nie porę. Wtedy pokażesz czynem, kto jest Twoim Królem, a słowa to potwierdzą. Bo w katolicyzmie ważny jest balans – słowa nie wystarczą, ale i same czyny to za mało. Równie ważne, jak przyznanie się do Króla przed ludźmi, jest wielbienie Go w zaciszu swojego pokoju. Wielkiego Króla, który objawił się też jako małe dziecko. Potężnego Lwa Judy, który jest też pokornym Barankiem.
Michał Buczkowski