Reportaż LSO
Reportaż LSO
Wszyscy święci balują w Kole
Autor: Michał Bondyra
Zamiast dyń – pochodnie, zamiast upiorów – święci. W centrum zdarzeń ministranci z kolskiej fary. Tam eksplozja radości ze świętości wypiera pozornie niewinną zabawę ze złem. Noc Świętych wypiera Halloween.
Ostatni dzień października. Na cmentarzu parafialnym przy ul. Poniatowskiego w Kole zbiera się ponad sto osób. Są tu mimo mrozu. Chcą przejść z procesją blisko półtorakilometrową trasę. Wszyscy ubrani w jasne, kolorowe stroje. Część przebrana za świętych. Tylko bielanki, ministranci i lektorzy na biało, w albach i komżach. Trzymają świece. Chcą pokazać, że nie są dziećmi ciemności, a Światła. Dziewięcioro z nich trzyma też relikwiarze świętych. – Relikwie św. Antoniego, św. Tekli, św. Franciszka, św. Szymona z Lipnicy, bł. Wacława z Gielniowa, św. Faustyny, bł. matki Bernadetty Jabłońskiej – założycielki zakonu ss. Albertynek, św. brata Alberta Chmielowskiego wypożyczyliśmy po sąsiedzku od oo. Bernardynów – wylicza ks. Szymon Jastrzębski, sprawca całego zamieszania, na co dzień opiekun ministrantów w kolskiej farze, ale i w dekanacie. Po chwili dodaje, że są też relikwie trzeciego stopnia św. Jana Pawła II – papieża, który odcisnął wyjątkowe piętno na jego życiu i powołaniu. Procesja mija rondo św. Bogumiła – od 16 lat patrona Koła. Za chwilę w kościele farnym przywita ich schola Credo dyrygowana przez ks. Łukasza Matuszaka – diecezjalnego duszpasterza służby liturgicznej. Jeszcze walka dobra ze złem w wykonaniu kościelskiej młodzieży i… ks. Szymon zaczyna: „św. Antoni wejdź do radości swego Pana”. Ministrant z relikwiarzem patrona rzeczy zagubionych podchodzi do ołtarza. Za nim wywoływani „podchodzą” pozostali święci. Adoracja Najświętszego Sakramentu, a na koniec eksplozja radości ze świętości, czyli ostatni akord kolskiej Nocy Świętych…
Zapełnić pustkę
W tym roku ze świętymi eksplodować radością ma więcej osób. Poszerzy się też grono świętych obecnych w relikwiach. – W parafii katedralnej jest już bł. José Sánchez del Río, hiszpański męczennik, o którym oglądaliśmy w gronie ministrantów film. Na chłopakach jego życie wywarło duże wrażenie. Niesforny Jose, został przecież ministrantem, a potem dał niesamowite świadectwo prostej wiary i męczeństwa – tłumaczy ks. Szymon. Gdy pytam go skąd pomysł, by zorganizować Noc Świętych, on opowiada mi o inspiracji modlitewnym czuwaniem wymyślonym przez kard. Jean-Marie Lustigera. Ks. Szymon zainteresował się tym, co robi paryski purpurat po tym, jak w gimnazjum, w którym uczył zaczęto wprowadzać Halloween. Szukając o tym ostatnim materiałów, dotarł do filmu przygotowanego przez TV Trwam. – Tam te korzenie okultystyczne i pogańskie wyszły na wierzch. A młodzież otworzyła szeroko oczy – wspomina. Choć, jak mówi ks. Łukasz Matuszak, uczestnictwo w niewinnych z pozoru zabawach halloweenowych to grzech, wielu młodych to bagatelizuje. – Najłatwiej powiedzieć, że czegoś nie wolno. Trzeba jeszcze zapełnić te puste miejsce czymś wartościowym, czymś co dobrze ukształtuje serce młodych, którzy za chwilę będą ojcami, matkami w rodzinach naszej parafii – wtrąca ks. Szymon. Mimo że Holly wins (święci zwyciężają) brzmi atrakcyjnie, w pierwszej parafii w Raciążku się nie udało. Dopiero w farze w Kole ziarno ks. Szymona trafiło na żyzną glebę.
Wabik
Jesteśmy obstawą świętych – mówi Szymon Ogrodowczyk, 18-letni ministrant z parafii farnej pw. Podwyższenia Krzyża św. w Kole. Rzuca, że VIP-ów trzeba chronić. – Od ks. Szymona mamy kamizelki kuloodporne, kaski – śmieje się. Chwilę później całkiem poważnie dodaje, że w Marszu Świętych niosą relikwie, a w tej wędrówce wspomagają ich czystym sercem i przyjętą Komunią św. Dominik Kowalski, od sześciu lat służący przy ołtarzu wraz z Szymonem, dodaje, że ministranci pomagają też w przygotowaniu Balu Wszystkich Świętych w salce domu parafialnego: „Wraz z wodzirejem i didżejem rozkładamy sprzęt, pomagamy go podłączyć”. Hitów na eksplozję radości ze świętości jednak nie wybierają. To domena wodzireja i didżeja. Ks. Szymon zapewnia jednak, że w tym roku również rozpoczną od „Wszyscy święci balują w niebie” Budki Suflera. Tradycyjnie nie zabraknie „Świętych uśmiechniętych” Arki Noego. Rolą ministrantów jest też szeroko pojęta promocja imprezy. Lektor Witek Lamperczyk przyznaje, że trudno jest zerwać ze stereotypem chrześcijanina smutasa: „Staramy się pokazać, że można inaczej. Że wiara to nie tylko cicha modlitwa na klęcząco, ale i zabawa, dyskoteki czy koncerty”. 15-latek mówi, że są plakaty, a oni zachęcają do udziału nie tylko w szkole, ale i poza nią. – W naszym wieku trudno pokazać wiarę przez zabawę. Że nie trzeba palić dyń, albo przebierać się za upiory – szczerze przyznaje Szymon. Maciej Antkiewicz, ministrant senior, ale i ceremoniarz mówi, że Noc Świętych może być dobrym wabikiem, by przyciągnąć rówieśników do kościoła. – Jest to jednak jeden z wielu elementów wchodzących w skład pewnej formacji. Najpierw wśród znajomych trzeba mówić o Jezusie, dopiero wtedy możemy zaproponować im orszak czy Noc Świętych. Wtedy jest szansa, że oni w kościele pozostaną. Do ludzi zupełnie oderwanych od wiary to nasze zaproszenie nie trafi – Maciej wie, o czym mówi, bo sam skutecznie trzy lata temu z przyjacielem w liceum założył oazę Ruchu Światło-Życie, w której starał się formować rówieśników i pokazywać im radosne chrześcijaństwo.
Ja i mój święty
Na ulicę nie wstydzi się wychodzić w białej albie. Przez wiele lat służył przy ołtarzu jako ministrant, od dwóch – jest nadzwyczajnym szafarzem Komunii św. Dla Artura Rosiaka świętość to świadectwo wiary. – Nie wstydzę się pokazywać swojej wiary na co dzień, choć w pracy czasem się śmieją z tego, co robię, a o kościele mówią różne anegdoty, których w tym gronie nie przytoczę – tłumaczy. Artur świadectwo wiary daje nie tylko na ulicach czy kościele, ale i w domu dwójce dzieci i żonie. – Na tym polega nasza świecka świętość – przyznaje. Od siedmiu lat wzmacnia ją litanią do św. Dominika Savio. Patron ministrantów jest też orędownikiem tych, którzy mają problem, by mieć potomstwo. – Przez pewien czas nie mogliśmy mieć dzieci, z żoną zaczęliśmy się modlić do św. Dominika. Dziś choć mamy dwójkę, wciąż się modlimy – uśmiecha się. Świętość to nasza ciągła postawa dążenia do ideału – uważa z kolei Maciej Antkiewicz. Według niego droga do świętości każdego z nas jest inna, przestrzega też przed kopiowaniem życia świętych: „Musimy obrać własną ścieżkę i próbować ją jak najlepiej wypełniać, a gdy upadniemy, powstawać i próbować się zmieniać”. W jego życiu szczególnie ważny jest św. Ignacy Loyola. – Bo nie był idealny, był za to swego rodzaju wywrotowcem, a po swoim nawróceniu chciał być zawsze najlepszy, dlatego robił wszystko 2-3 razy bardziej – tłumaczy wybór. Maciej znajduje z tym świętym cechy wspólne: też jest ambitny, też chce być najlepszy w tym, czego się podejmie. Jest też bezpośredni i nieustępliwy. – W swoim chrześcijaństwie stawiam na radość i na wychodzenie do ludzi. W tej otwartości bywam jednak porywczy – przyznaje. Na radość i optymizm w drodze do świętości stawia też ks. Łukasz Matuszak. Diecezjalny duszpasterz służby liturgicznej za przewodnika obrał sobie jednak Filipa Neri. – Tak jak on, gdy przychodzą problemy nigdy się nie poddaję, staram się iść do przodu – wyznaje. W przeciwieństwie do świętego ks. Łukasz lubi pospać, a jego niesystematyczność jak puzzle rozsypuje mu wiele spraw. – Na szczęście są święci, z którymi jest łatwiej to wszystko poskładać – śmieje się.
Pod okiem JP2
Urodził się dokładnie rok po wyborze Jana Pawła II na Stolicę Piotrową. W wieku sześciu lat ni stąd ni zowąd pojawiła się u niego chęć spotkania z polskim papieżem. – Obserwowałem go, a on stawał się dla mnie niedoścignionym wzorem – mówi ks. Szymon Jastrzębski. Do dziś wspomina wydarzenie z pielgrzymki Ojca Świętego na Kubę. – Podczas przemówienia próbowano odebrać mu głos, a on podniósł w górę swój pastorał z krzyżem. To był dowód na to, że czasem nie trzeba wiele mówić, by być jasnym znakiem dla tłumów, znakiem, że Chrystus zwycięża! – wspomina. Mały Szymon od najmłodszych lat zafascynował się także ojcem Jana Pawła II. – On po stracie matki był dla Karola żywym świadectwem. Pod tym kątem obserwowałem też moich rodziców, którzy jak on klękali co wieczór na modlitwie – przyznaje. Mimo to w jego życiu nadszedł też czas buntu. Ks. Szymon wspomina, jak wraz z siostrą zamiast do kościoła chodzili wokół niego. Tu znowu pojawiła się postać Ojca Świętego. – Zacząłem zauważać jego normalne, ale i święte życie, jego zmaganie ze słabościami – mówi. Coraz częściej uczestniczył we Mszy. W końcu, gdy chodził już na nie codziennie, ksiądz podczas jednej z rozmów zaproponował mu ministranturę. – To był kolejny palec Boży, bo chciałem służyć, ale nigdy nikomu o tym nie mówiłem – tłumaczy. Do seminarium jednak od razu nie trafił. – Przez 11 lat byłem kelnerem, prowadziłem więc trochę zabawne i hulaszcze życie jak św. brat Albert Chmielowski przed nawróceniem – zaskakuje. – Do dziś zresztą zbieram na tacę, tylko charakter tacy się zmienił – dodaje ze śmiechem. Szymon, jeszcze nie ksiądz, też wybrał pomoc bezdomnym. – Kiedy zobaczyłem sporą ich liczbę między katedrą a seminarium, zrodziła się we mnie chęć, by znaleźli się w sercu Kościoła – wspomina. Zaczął chodzić do schroniska Caritas Diecezji Włocławskiej. Wraz z siostrą przełożoną albertynek zastanawiał się, jak zmobilizować ich do otwarcia na wiarę. Wymyślili rekolekcje. – Przyszło na nie ponad 40 osób i choć jedna się tylko wyspowiadała, to dla niej było warto – mówi dziś. Kleryk Szymon wraz z kolegami obrał jeszcze wtedy nie świętego, a nawet nie błogosławionego Jana Pawła II na patrona roku. – Modliliśmy się na dniach wspólnoty o jego beatyfikację i dostaliśmy ogromny prezent; tuż przed naszymi święceniami ogłoszono jego beatyfikację, a my uczestniczyliśmy w niej w Rzymie – mówi z ekscytacją. – Jan Paweł II to dowód na to, że świętość jest możliwa dla każdego, tu i teraz – kończy ks. Szymon.
TEKST I ZDJĘCIA Michał Bondyra