Nasza rozmowa
Nasza rozmowa
Boże Narodzenie:Tęskonata i cukierki z buraków
Autor: Michał Bondyra
Abp Henryk Muszyński to postać niezwykła. Lingwista (zna doskonale sześć języków, w tym trzy starożytne), autor setek publikacji, a przy tym człowiek dialogu z innymi religiami (judaizm), narodami (inicjator i patron zjazdów gnieźnieńskich), w końcu – zwykłymi ludźmi. Prymas Polski senior wspomina m.in. rodzinny dom, wojenne, ale i betlejemskie Boże Narodzenia, grę na skrzypcach… papierzaną tubkę, cukierki z buraków i „kapłański” motor.
Z abp. Henrykiem Muszyńskim rozmawia: Michał Bondyra
Sześcioletni Henio spakował tornister i szykował się pierwszy dzień do szkoły. Traf chciał, że był to 1 września 1939 r. Dzień, w którym Niemcy najechali Polskę, rozpoczynając II wojnę światową.
– Na „pierwszy krok szkolny” otrzymałem dużą papierzaną tubkę (podobną do czapki krasnoludka) z cukierkami, ale wypełnioną tylko do połowy. Nie zdążyłem nawet wszystkich zjeść. Miałem też przygotowany tornister, chciałem go nawet rano nałożyć i zobaczyć siebie w lustrze, jak wyglądam jako uczeń. Matka powiedziała mi jednak: „Dziś do szkoły nie pójdziesz, bo jest wojna”. Moja rodzinna miejscowość – Kościerzyna – leżała w słynnym korytarzu pomiędzy Prusami Zachodnimi i Wschodnimi, stąd istniało niebezpieczeństwo, że front niemiecki może nas odciąć od pozostałej części Polski. Ojciec był urzędnikiem starostwa powiatowego i z obawy przed najazdem niemieckim wsadzono nas do pociągu, który miał wyjechać w kierunku Warszawy i wraz z posuwającym się frontem przez Lublin dojechał aż do Bugu. Był piękny, jesienny, słoneczny dzień. Pamiętam, że bardzo mi się nie podobało, że ubrano mnie w ciepłe ubrania i pulower, a tornister szkolny wypełniono jeszcze dodatkową odzieżą. Pamiętam też, że starszy brat Marian, pojechał motocyklem ojca do domu, by przywieźć stamtąd jakąś zapomnianą rzecz. Strasznie płakałem, bo obawiałem się, że pociąg odjedzie, a on zostanie na miejscu. Na szczęście pociąg czekał, a on nie był jedynym, który się spóźnił.
W czasie okupacji wraz z mamą i rodzeństwem mieszkał Ksiądz Arcybiskup we wsi Wysin koło Kościerzyny. Sześć lat wojny to też sześć kolejnych świąt Bożego Narodzenia. Jak w warunkach wojennej zawieruchy w rodzinie Muszyńskich rodził się Jezus?
– Wysin był miejscem narodzenia mojej matki. Mieszkali tam dziadkowie. Po powrocie z tułaczki końmi otrzymanymi od polskich żołnierzy wróciliśmy właśnie do Wysina, bo nasz dom w Kościerzynie zajęli Niemcy. Mała wioska wydawała się bezpieczniejsza. Święta Bożego Narodzenia były skromne, ale przeżywaliśmy je w bardzo serdecznej i rodzinnej atmosferze. Pamiętam, że jako dzieci czekaliśmy z utęsknieniem na każde święta. Nie było oczywiście żłóbka, ale była choinka z lasu, przyozdobiona małymi rajskimi jabłuszkami i ozdobami przygotowywanymi przez nas własnoręcznie. Wszystko to stwarzało odpowiedni nastrój świąteczny. Cukierki były w tym czasie rzadkością, najczęściej były one „upieczone” z buraków cukrowych przez mamę na patelni. Jako wyraz solidarności z wszystkimi, którzy nawet tego nie mieli, każde z dzieci składało je do słoi służących do wekowania. Niejeden raz mierzyliśmy, komu udało się nazbierać najwięcej, stąd dzień Bożego Narodzenia był dniem wielkiego oczekiwania i tęsknoty. Wyjątkowym prezentem jednego roku była ustna harmonijka, którą dostałem na Boże Narodzenie. Nie mogłem się nacieszyć graniem, bo nareszcie było trochę muzyki w domu. Największą radość sprawiał nam śnieg, który pojawiał się nieoczekiwanie. Gdy nie było śladów pod oknem, można było mówić głośniej po polsku, a nawet śpiewać kolędy.
Po okupacji przeżył Ksiądz Prymas kilkadziesiąt świąt Bożego Narodzenia. A te najbardziej pamiętne?
– Dwa razy w życiu przeżyłem święta w bazylice Narodzenia w samym Betlejem – w 1966 i 1967 r. Przebiegały one jednak zupełnie różnie od moich oczekiwań. W pierwszym roku spędziłem je – na prośbę ojca przeora – posługując przez cały czas w konfesjonale, w drugim – na modlitwie w grocie św. Hieronima, w bezpośredniej bliskości Groty Narodzenia. Zamiast uroczystego świętowania byłem świadkiem rzeczywistego Bożego narodzenia w ludzkich duszach i sercach. Bóg okazał się większym niż moje oczekiwania i nadzieje na piękne święta. Nawet dziś trudno mi sobie wyobrazić coś bardziej wspaniałego i pięknego.
Młody, szczupły ksiądz na motorze – to Księdza Prymasa sylwetka z czasów kapłaństwa.
– Motocykla dorobiłem w pierwszych latach kapłaństwa. Byłem wówczas rzeczywiście szczupły. Oglądając dawne zdjęcia, dziwię się niekiedy sam sobie.
Podobno grywał Ksiądz Prymas z powodzeniem na skrzypcach. Także kolędy?
– Owszem, grywałem na skrzypcach, ale było to w czasach szkolnych. Były i kolędy, ale znacznie częściej grywałem na różnych imprezach, a nawet na zabawach tanecznych...
Więcej w grudniowym numerze "KnC - Króluj nam Chryste"
fot. z arch. ks. abp. H. Muszyńskiego i R. Woźniak/KnC
