Autor: Michał Buczkowski
Pewnie niejeden z was słyszał kiedyś w trakcie filmu, szczególnie w kulminacyjnych momentach, fragment jakiegoś znanego utworu tak zwanej muzyki poważnej i... mu się podobało.
Podobało się, ale nie sięgnął, by sprawdzić, co to za fragment, podobało się, ale nie zaczął słuchać muzyki klasycznej. Może i nawet chciałby zacząć, ale jakoś zupełnie nie wiadomo jak. Zawsze kilka nazwisk kołacze się w głowie – Mozart, Bach, Beethoven czy bardziej współcześnie i polsko: Kilar, Penderecki, Lutosławski. Ale i tak nie wiadomo co wybrać na początek z ich twórczości, czym się różnią. Trudno znaleźć kolegę, który podpowie w jakim wykonaniu kompozycja brzmi najlepiej, a i dorosłych nie zawsze można zapytać.
No cóż – słuchania muzyki poważnej trzeba się po prostu nauczyć, wtedy sprawia przyjemność. A że wrzesień jest dobrym momentem, by powziąć postanowienie nauczenia się czegoś nowego – chyba warto się podjąć wyzwania. A proponuję metodę, dzięki której można się będzie łatwo zapoznać z dorobkiem muzycznym wielu wieków. Jeden z najlepszych wydawców muzyki poważnej Harmonia mundi wydał niezwykły komplet płyt pt. Sacred music.
O jakość nagrań i wysoką klasę wykonawców troszczyć się nie musimy – są sami najlepsi. Dostajemy w tym zestawie 30 płyt z muzyką sakralną od V wieku do XX wieku. Nie trzeba się zatem zastanawiać od czego zacząć... Zaczynamy od prostych chorałów, przechodzimy przez różne stadia polifonii, muzyki symfonicznej, a kończymy pod koniec XX wieku na kompozycjach, którym bardzo blisko do jazzu. Siedemdziesiąt najważniejszych utworów sakralnej muzyki w całości. Wszystko podzielone tematycznie po kilka płyt, by łatwo było komuś niewyrobionemu zorientować się w jakiej epoce i stylistyce się właśnie znajduje. Nagle Palestrina czy Vivaldi przestaną być tylko nobliwymi nazwiskami, a staną się twórcami, których można posłuchać; i to z jaką radością. Czasem aż trudno się nadziwić, że tyle utworów powstało z myślą o Bogu – ci najlepsi wiedzieli komu zawdzięczają talent.
Michał Buczkowski
Fot. arch. KnC