Moje hobby
Moje hobby
"Piratem" w "ogień"
Autor: Michał Bondyra
Pasja Pawła Nowaka zaczęła się od…telewizyjnego Star Treka. Dziś, gdy jest „ogień” czerpie radość z lotu swoim „Piratem” – szybowcem, którego w niedalekiej przyszłości chciałby zamienić na wojskowy helikopter, a może i… F16.
„Pirat” to wcale nie pierwszy jego szybowiec. – Zaczynałem na „Bocianie” trzy lata temu. Pamiętam ten pierwszy lot – 18 lipca 2008 roku – wspomina lektor wrzesińskiej fary. Zanim jednak do niego doszło zgłosił się do poznańskiego Aeroklubu. – Były badania zdrowotne. Niezbyt wymagające. Badali mi wzrok, słuch, na obracanym krześle – błędnik – mówi. Były też testy sprawnościowe. Paweł wspomina jak podciągał się na drążku, robił testy na gibkość i na mięśnie brzucha. Pamięta też 12 min bieg na dystans.
W poszukiwaniu „kominów”
Później był pierwszy obóz. W Bednarach. – Trwał 2 tygodnie. Wstawaliśmy o 4.00 rano. Braliśmy akumulatory do radia, mikrofony, plecaki ze spadochronem i szliśmy do garażu. Tam wyciągaliśmy szybowiec – razem, bo ważył około 300 kg – opowiada. – Po miesiącu przesuwałem go już sam – dodaje. Pierwsze 44 loty muszą być z instruktorem. – Każdy z nich trwa od 4 do 8 min. – mówi Paweł. Oznacza to, że dla kilku minut w powietrzu potrzeba 2 godzin przygotowań! – Robi się krąg i się ląduje – tłumaczy, dodając że teraz na lotnisku w Kobylnicy w powietrzu jest dużo dłużej. Loty termiczne trwają bowiem po kilka godzin. Jak tłumaczy Paweł można je wykonywać tylko w słoneczne dni, wykorzystując tzw. kominy termiczne czyli wirujące słupy cieplejszego powietrza. – Mamy wariometr, na którego podstawie szukamy tych kominów. To one zapewniają nam noszenie – wyjaśnia wrzesiński lektor. – Jak złapie się dobre noszenie to krzyczymy „ogień!” – dodaje ze śmiechem.
Z kanapką po licencję
Najlepsi zawodnicy na świecie w ciągu dwóch letnich miesięcy potrafią wylatać nawet do 300 godzin. – Przez 3 lata w powietrzu byłem niecałe 28 godzin. Byłbym 50, ale pogoda ostatnio nas nie rozpieszcza – mówi z żalem. Paweł liczy jednak na to, że w tym roku nadrobi zaległości, a loty w Kobylnicy zacznie już w czerwcu. – Chcę zrobić licencję szybowcową, a do tego potrzebuję 35 godzin w powietrzu – wyjaśnia. Poza tym musi wykonać też przynajmniej jeden przelot. – To długie kilkugodzinne loty. Wykorzystujemy w nich termikę i lecimy. Nawet do 300 km – tłumaczy. Pierwsze przeloty mają jednak 50 i 100 km. – Zwykle pierwszy lot jest do Budzynia. To odległość 50 km. Jak się wróci zrobi się od razu 100. W dobrych warunkach tę trasę można pokonać w półtorej godziny – tłumaczy Paweł. Na takie loty potrzebna jest wiedza teoretyczna. – Gdy czegoś nie mogę zapamiętać spisuję na kartce, którą potem przyklejam w kokpicie – przyznaje, dodając, że nie mniej ważne jest zaopatrzenie w kanapki, wodę, dobre okulary z filtrem oraz czapkę. Ta ostatnia nie może mieć daszka, by obracając głową nie zahaczyć o jakiś sprzęt w ciasnej kabinie.
F16 czy helikopter?
Licencja to tylko… wstęp. – Zamierzam zdawać do Wyższej Szkoły Oficerskiej Sił Powietrznych w Dęblinie. W zależności od wyniku badań lekarskich chcę pilotować odrzutowce albo… helikoptery – mówi o najbliższej przyszłości. Śmigłowcem jeszcze nie latał. Latał za to balonem. – Leci się wolniej niż szybowcem, do tego tam, gdzie skieruje nas wiatr – dzieli się wrażeniami.
Pokazując mi siebie na zdjęciu w jednym z dwóch albumów (z okazji 90-lecia powstania Aeroklubu Poznańskiego), wertuje stronę. – To grupa akrobatyczna „Żelazny”. Będąc na lotach w Radomiu miałem okazję latać z jednym z ich instruktorów. Wykonaliśmy wtedy masę akrobacji – wspomina. Póki co sam na szybowcu potrafi zrobić „korkociąg”. Ale kto wie, co za rok będzie być może wyczyniał na F16?
Michał Bondyra
Fot. Arch. P. Nowaka