Moje hobby
Moje hobby
Ani Mru Mru i… Bach
Autor: Michał Bondyra
Szymon Szykowny swój organowy debiut w kościele zaliczył po tym jak zemdlała organistka. Przytomności nikt na szczęście nie stracił, gdy jego starszy brat Łukasz rozpoczynał pracę przy nagłośnieniu występów… Ani Mru Mru.
Z pozoru wydają się starsi. Umawiamy się niedaleko największej parafii w Gnieźnie – bł. Radzyma Gaudentego, w której od kilku lat służą przy ołtarzu. W rozmowie też cechuje ich wyjątkowa dojrzałość: w życiu nie powiedziałbym, że Szymon to gimnazjalista, a Łukasz uczy się w liceum. Obaj dojrzeli chyba przez swoje pasje, które wymagają od nich naprawdę dużej odpowiedzialności.
Nogi Bacha i pani Aurelia
Wybór Szymona padł na organy. – Ze względu na łatwe zapisy nutowe i na to, że nie trzeba ich stroić – uzasadnia krótko. Jest samoukiem. Zaczynał na starym keyboardzie Casio. W kościele gra od roku. Najbardziej lubi pieśń maryjną „Z dawna Polski tyś Królową”. Klasyków się dopiero uczy w Studium Muzyki Kościelnej Arch. Gnieźnieńskiej. Także gry Jana Sebastiana Bacha, którego podziwia i namiętnie słucha. – Najbardziej inspiruję się jego… nogami – zaskakuje. – On jako muzyk kościelny grając, nie zwracał uwagi na pracę nóg, grał na wyczucie – wyjaśnia. Choć studium dopiero co zaczął, już myśli o kontynuacji i tytule magistra. Gimnazjalista jako organista, do tego w największej parafii siedziby prymasów to rzecz niezwykła. Bardziej chyba niezwykła jest jednak historia jego debiutu. To było w zeszłym roku w czerwcu podczas przedostatniego dnia oktawy Bożego Ciała. W wypełnionym po brzegi kościele właśnie odmawiano litanię do Serca Pana Jezusa. Był w zakrystii, gdy nagle muzyka umilkła. A z chóru zadzwonił telefon. – Dzwonił mąż pani Aurelii – etatowej organistki, która nagle zasłabła. Zanim straciła przytomność zdążyła wskazać mnie jako tego, który ma dokończyć grę – wspomina. Szymon decyzję podjął natychmiast. Tak jak stał w komży pobiegł na chór. – Litanii nie dokończyłem, ale pamiętam, że pierwszą pieśnią, którą zagrałem było „Twoja cześć i chwała”, a później „Pobłogosław Jezu Drogi” – mówi.
„Trudne imiona” i mikrofon
Pełnoprawny debiut zaliczył przed rokiem we wrześniu. Też jako zastępca. Tym razem kleryka organisty, który nie zagrał, bo wyjechał na ślub swojego brata. – To była msza w kaplicy filialnej w Łabiszynku, ksiądz proboszcz Andrzej Szczęsny zadzwonił z prośbą dzień wcześniej, a ja się zgodziłem – tłumaczy. W oddalonym od Gniezna o 7 km Łabiszynku Szymon gra do dziś. W niedzielę na mszy o godz. 9, 15 i 18. Gra też w poniedziałki o 7 i 18 tyle, że w kościele bł. Radzyma. – Jest nas dwóch i mamy swoje dyżury – mówi Szymon dodając, że rolę głównego organisty pełni pan… Radzym. Dyżury przy organach kolidują z tymi przy ołtarzu. Na czytanie Słowa Bożego jako lektor znajduje jednak czas. Służy w czwartki na 18 i dwa razy w soboty. Na liście najgorliwszych zawsze jest w pierwszej trójce.
Przygotowań do gry nie ma specjalnie męczących. – Ćwiczę dwa razy w tygodniu po dwie –trzy godziny. Słucham też dużo muzyki organowej – przyznaje. Nie tylko zresztą organowej. Lubi alternatywnego rocka, a zwłaszcza niemieckie Apollo 3. Trema pojawia się rzadko i tylko wtedy, gdy gra coś publicznie po raz pierwszy. Potem stres mija. Podobnie jest przy ołtarzu, gdzie denerwuje się tylko przy czytaniach z „trudnymi imionami”. Wpadek sobie nie przypomina, a najwięcej problemów ma z… mikrofonem, który nie zawsze się włącza. Wtedy bardziej musi wyeksponować swój bas.
Przeprowadzka i awaria nagłośnienia
Łukasz dramatycznego debiutu organowego brata nie sfotografował. Pstrykanie zdjęć na ważnych uroczystościach kościelnych proboszcz zaproponował mu… podczas przenoszenia mebli. – Ksiądz wprowadzał się na plebanię, my mu pomagaliśmy. Zauważył, że mam sprzęt, więc zaproponował bym zrobił z niego użytek – mówi. Od tego czasu zmienił aparat Cannona na Nikona D3000. – Mam też zewnętrzną lampę błyskową, dwa obiektywy, no i odkładam pieniądze na Nikona D300 – zdradza. Proboszcz za zdjęcia nie płaci, ale… – Przy wywoływaniu dostaję zwrot poniesionych kosztów z nadwyżką, czasem ksiądz da jakąś książkę, zaprosi na obiad czy kolację – wylicza. Jak zatem chce zdobyć środki na nowy sprzęt? – Drugi rok pracuję dla agencji kabaretowej. Na stałe współpracujemy z kabaretem Ani Mru Mru, blisko działamy też z Kabaretem Moralnego Niepokoju, rzadziej z Kabaretem pod Wyrwigroszem, Neonówką, Limo czy Smile – zaskakuje. Okazuje się, że jest w zespole przygotowującym kabaretowym tuzom nagłośnienie i oświetlenie podczas występów po całej Polsce. A zaczęło się przypadkowo. – W szkole zepsuło się nagłośnienie, poprosiłem kolegę Sebastiana, by je naprawił. Ten przyjechał, zrobił to i rzucił, że pracuje dla agencji kabaretowej i czy nie chciałbym się z nim wybrać, bo jadą właśnie do Rzeszowa. No i pojechałem – śmieje się Łukasz. Tak mu się spodobało, że teraz jest członkiem B&B Audio Jarosława Brussa; jednej z dwóch w Polsce agencji zapewniającej odpowiednie światło i nagłośnienie kabareciarzom.
„Od byłego chłopaka”
Z Ani Mru Mru i Kabaretem Moralnego Niepokoju jeździ najczęściej. Od Rzeszowa, po Kołobrzeg, do Leszna. Kabaretowe tuzy obsługują też w Gnieźnie. – To jednak nie to samo. Jak zrobimy przynajmniej 200 km, to przynajmniej wiemy, że coś się dzieje – przyznaje. Kabareciarze traktują ich jak kolegów. Nie mają fochów, a na co dzień sypią żartami nie gorzej niż na scenie. Jednego z występów Ani Mru Mru w Gnieźnie Łukasz z pewnością nie zapomni. – Szliśmy z nimi główną ulicą na obiad do restauracji, gdy nagle minęła mnie moja była dziewczyna, bardzo zdziwiona, bo nie wiedziała, że pracuję w agencji. Gdy opowiedziałem chłopakom z kabaretu całą historię, oni wyciągnęli zdjęcie, podpisali się na nim z dopiskiem „od byłego chłopaka” i zawieźli pod jej dom wrzucając je do skrzynki – śmieje się. O autografy najczęściej proszą go koleżanki z klasy. – Załatwiam je też przyjaciołom i rodzinie – dodaje.
Jego praca polega na przygotowaniu mikrofonów, kolumn, mikserów, podłączenia kilometrów kabli. Potem trzeba wypróbować czy to, co zainstalował wraz z kolegami działa. – Czasem w tej próbie wyręcza nas kabaret, szlifując materiał, który przedstawi na swoim występie – zaznacza. Po próbie włączają muzykę albo filmy. – Kabaret Moralnego Niepokoju oglądają zwykle coś z Youtube’a. Ani Mru Mru to z kolei fani rocka. Zawsze w glanach, łańcuchach, poubierani na czarno. Lubią Scorpionsów i U2 – zdradza. Potem występ, pakowanie i powrót siedmiometrowym Iveco do domu. I tak praktycznie co weekend. Nic zatem dziwnego, że czasu na służbę ma nieco mniej niż młodszy brat. Ale mimo nawału zajęć i tak w ministranckim rankingu mieści się w pierwszej „10”.
Michał Bondyra
fot. J. Tomaszewski/KnC
